Blog dla wszystkich milosnikow Toskanii. Jesli chcesz podzielic sie swoimi przezyciami, spostrzezeniami i przygodami z wakacji spedzonych w tym regionie - opisz je wlasnie tutaj. Prosze przesylac teksty i zdjecia na adres: aleksandra.seghi@email.it

niedziela, 28 października 2012

Bella Toskania cz.III

Pani Katarzyna zaprasza nas na trzecia czesc wspomnien z wyjazdu do Toskanii.
 
                                                Siena 
 
Wreszcie dojechaliśmy do Sieny. Oczywiście na dobry początek, zaczęliśmy od poszukiwania dogodnego parkingu, jak zawsze, trochę kierując się według wskazań mapy, trochę przez przypadek. Udało się. Do wjazdu kolejka samochodów, ale poszło szybko. Niestety nagle zaczęło padać, więc w pośpiechu ruszyliśmy za grupą turystów, którzy jak sądziliśmy, wiedzą dokąd iść. Intuicja nas nie zawiodła. Żeby dostać się do Piazza del Campo, musieliśmy skorzystać z piętrowego tunelu z ruchomymi schodami. Zanim jednak to zrobiliśmy, zaintrygowały nas biletowe automaty, których funkcję przyszło nam poznać dopiero na zakończenie dnia.
 
Pokonując kolejno ruchome schody, natknęliśmy się na wyjątkowa ciekawostkę. Otóż jedna ze ścian wyłożona jest mozaiką kolorowych, ceramicznych kafelków. Każdy jest inny, każdy zachwyca wzorem, ciekawą fakturą i niepowtarzalnością. 


Jak widać, nawet wyjście z parkingu, może stać się niebanalną galerią sztuki.
Znakiem rozpoznawczym Sieny jest wilczyca karmiąca Romulusa I Remusa, pojawiająca się w wielu miejscach miasta. Zgodnie z legendą Sienę założył Senius, syn Remusa, który był jednym z założycieli Rzymu.














Piazza del Campo – ma dość specyficzny, a przez to interesujący kształt muszli, lub jak niektórzy nazywają - wachlarza. Czerwony, wybrukowany cegłą i marmurem plac, opada skośnie w dół, od kamienic położonych wzdłuż górnej krawędzi “muszli” do Palazzo Pubblico w którym znajdują się do dzisiaj władze miasta. Mówi się, że kształt Piazza del Campo nawiązuje do płaszcza Panny Marii, opiekunki Sieny. Palazzo Pubblico wybudowano w latach 1297 – 1310 z cegły i trawertynu. Prezentuje się okazale, głównie dzięki górującej nad placem Torre del Mangia – strzelistej dzwonnicy, dobudowanej około trzydzieści lat później. Plac to przede wszystkim Palio – najsłynniejszej włoskiej gonitwy konnej. 2 lipca i 16 sierpnia, rozgrywa się ta święta gonitwa. Poprzedza ją, celebrowana przez biskupa „msza dżokeja” – messa del fantino. Tuż przed 16.00 wyrusza uroczysty, kolorowy orszak z chorągwiami, wykonujący imponujące ewolucje. Tłum wiwatuje i rozpoczyna się wyścig, podgrzewany niskimi dźwiękami bębnów. Wyścig trwa dosłownie chwilę, a gdy zwycięzca dobiega do mety, tłum szaleje. Zwycięska dzielnica otrzymuje nagrodę i wielkie uznanie ludzi. Wieczorem zaś zaczyna się prawdziwa włoska feta.
Marmurowa Fonte Gaia „Radosne Źródło”, powstała w 1419 roku. Twórca jej był Jacopo di Pietro. Obecna dekoracja rzeźbiarska to kopie dzieł, które znajdują się w muzeum. Ciekawostką jest, że do dzisiejszego dnia, źródło zasilane jest wodą, płynącą ze średniowiecznego akweduktu. To pierwsza miejska fontanna. 

 
Kiedy pierwszy raz ujrzałam tę katedrę, pojawiło się pytanie – Która będzie dla mnie numerem 1? Której wręczę palmę pierwszeństwa – katedrze sieneńskiej czy florenckiej? Obie zapierają dech, obie niewiarygodnie zachwycają pięknem. No więc, która?
Katedra Wniebowzięcia N.M.P. powstała w XIV wieku. Twórcą projektu był Nicola Pisano, lecz to jego syn Giovanni, nadał jej ostateczny wygląd. Historia jej sięga nieco dalej niż XIV wieku. Otóż już w wieku IX teren, na którym obecnie znajduje się katedra, zajmowały budynki sakralne i pałac biskupi.
Wnętrze katedry zdobi marmurowa posadzka, wykonana z pasów białego i czarnego marmuru oraz ambona wykonana przez Pisano. Zachwyt powodują także dzieła innych, najsłynniejszych twórców włoskich - Donatella, Michała Anioła, czy Berniniego.
Biały i czarny kolor, to kolor herbu Sieny, dlatego zastosowano taki motyw marmuru w paski. Katedra ma trzy nawy. Nawa główna długości około 60 m i szerokości około 35 metrów. W nawie możemy podziwiać aż 172 popiersia papieży, w rogach łuków jest 36 popiersi cesarzy.


Biało – różowy marmur świeci się w promieniach toskańskiego słońca. Niespotykana mnogość dekoracji rzeźbiarskich, pokrywa całą elewację katedry.

 












W osobistym starciu na palmę pierwszeństwa sądzę, że katedra florencka przyćmiewa sieneńską z zewnątrz, ale wnętrzem sieneńska bije florencką na głowę. I odpowiedź gotowa w połowie

Pokryte misternymi freskami wnętrze przykatedralnej biblioteki Piccolomini

Zapuszczając się w ciasne uliczki Sieny, trzeba uważać by nie zgubić się w ich labiryncie. Zawiłe i często strome, odkrywają swoje piękno przed każdym, wrażliwym obserwatorem. Spacerując nimi można chłonąć sieneński klimat bez końca. Późnym popołudniem słońce maluje bajeczne obrazy na fasadach średniowiecznych kamienic. Trudno było nam rozstać się z tym miejscem. 



 Spacerkiem po uliczkach Sieny











No cóż czas wracać. Ponownie pokonujemy ruchome schody w stronę parkingu. Ledwo powłócząc nogami, doszliśmy do samochodu. Mąż wciska bilet parkingowy a tu nic, wyskakuje, pojawia się komunikat, bramka ani drgnie. Kilka prób i zaczynamy się denerwować, bo za nami ustawił się już sznur samochodów do wyjazdu. O co chodzi? Na szczęście podszedł do nas jakiś polski turysta i oświecił nas, że bilet należało skasować w automacie jeszcze w tunelu i tam też dokonać opłaty. Ledwo udało się wycofać z kolejki na bok parkingu, by nie blokować innych wyjeżdżających. My, a raczej mój mąż, musiał wrócić do przejścia by opłacić postój. W ten właśnie sposób poznaliśmy tajemnicę automatów, stojących w holu wejścia do tunelu. Wiadomo, człowiek uczy się całe życie. 

Piza – miasto Galileusza
Krzywa Wieża dalej jest krzywa i wciąż z każdej strony oblegana przez tłumy turystów. Każdy chce mieć zdjęcie z wieżą w tle. Ludzie uprawiają przed nią dziwne pozy, wyginają się i wyciągają rączki. Wszystko bardzo śmiesznie wygląda, ale czego się nie robi by mieć pamiątkowe zdjęcie bohatera, podtrzymujacego przechylającą się wieżę.
Pod koniec XII wieku prace nad budową wieży, mającej pełnić rolę dzwonnicy, przerwano na prawie 100 lat. Zapadł się pod nią teren. Przez kolejne stulecia konstrukcja wciąż się przechylała. Dziś jej odchylenie od pionu wynosi 3,99 m. Waży ponad 14 tysięcy ton i mierzy 56 metrów.
Już od początku budowy wieża zaczęła się przechylać. Próbowano wyrównać odchylenie poprzez przedłużenie z jednej strony długości kolumn. Oczywiście na niewiele się to zdało. Dopiero w latach 90-tych XX wieku, rozpoczęły się fachowe prace remontowe. Maksymalny stopień odchylenia – 4,47 m. został odnotowany w 1993 roku. Na wiele lat wieżę zamknięto dla zwiedzających. Dziś można bez problemu wdrapać się na jej szczyt i podziwiać panoramę Pizy i okolic. 

 
W 1600 roku, mieszkańcy Pizy byli świadkami pewnego eksperymentu. Otóż Galileusz chcąc obalić teorię Arystotelesa, że prędkość spadania ciał zależy od ich wagi, wdrapał się na szczyt wieży i spuścił z niej dwie kule o wadze 80 kg i 200 kg. Obie spadły w tym samym momencie. Galileusz zatriumfował i dumny zszedł z wieży. W owym czasie Galileusz obejmował stanowisko dziekana na wydziale matematyki na uniwersytecie w Pizie.


  Kopuła baptysterium św. Jana Chrzciciela – największego baptysterium we Włoszech. Jego obwód wynosi ponad 107 metrów. Atrakcją są XIII – wieczne chrzcielnice o różnych rozmiarach. Dekoracja rzeźbiarka w całym baptysterium nawiązuje do życia i działalności św. Jana Chrzciciela. Zadziwiająca jest misterność i precyzja, które podobnie jak w katedrze, dają uczucie lekkości i harmonii.


Katedra Matki Boskiej Wniebowziętej została wzniesiona na przełomie XI i XII wieku. Pięcionawowe wnętrze przykrywa kasetonowy sufit. W absydzie znajduje się przecudowna mozaika z XIII wieku, przedstawiająca Chrystusa, Maryję i Jana Chrzciciela. Wnętrze zdobi także ambona, której twórcą był Pisano. 

 
Zjawiskowa fasada robi wrażenie. Udekorowana została czterema rzędami kolumn i całym mnóstwem posągów, ślepych arkad bocznych, bogatych w ornamenty portali. Mimo, że mamy do czynienia z nadmiarem ozdób, katedra uważana jest za przykład doskonałej harmonii.
Z katedrą wiąże się także legenda, która mówi, że wspomniany już Galileusz, obserwując w niej oświetlenie (tzw. Lampa Galileusza), odkrył prawo ruchu wahadła. 

Relaks podczas zwiedzania
 

Piza od podwórka nie wygląda imponująco. 


To fotka ulicy wiodącej z parkingu do Piazza dei Miracoli. Codzienność jak widać dopadła nas choć mieliśmy zamiar jej nie dostrzegać. Ale to tylko tak na marginesie.
Spotkanie z Toskanią to także miejsca, których nie ma w przewodnikach. Zabłądziliśmy nad brzeg morza. Chcieliśmy delektować się ciszą i tak też było. Kompletnie wyludnione o tej porze roku nadmorskie miejscowości nie miały nam do zaoferowania niczego ponad szum fal. Po spacerze chcieliśmy coś zjeść, ale niestety wszystko było pozamykane. Tak to jest nad morzem po za sezonem. 


Nie wspomniałam o basenie, który był przy naszym domu. Przez kilka dni chodził mi po głowie pewien plan. Dopiero pod koniec urlopu mogłam go zrealizować. Była piękna pogoda, słońce wręcz parzyło. Kazałam mężowi przynieść aparat. Wzięłam niewielki rozbieg i w pełnym rynsztunku wskoczyłam do basenu. Marzyłam o tym i udało się. Tak było fajnie, że powtórzyłam swój wyczyn kilkakrotnie. Niestety męża nie dało mi się namówić. 

 

Nadszedł niestety moment powrotu do domu. Jak to się mówi – wszystko co dobre, szybko się kończy. A było dobre, wręcz wspaniałe, bo obojgu nam naprawdę nie chciało się wracać. Drogę powrotną mój mąż opracował w tajemnicy przede mną. Skoro zrezygnował dla mnie z wakacji w Alpach, postanowił choć na chwilę o nie zahaczyc. Tak więc odwiedzieliśmy Alpy.



Dokładnie nie pamiętam którędy jechaliśmy. Pamiętam, że zrobiło się zimno i zupełnie inaczej, jakoś smutniej, ale nic nie mówiłam. Układałam sobie w myślach plan następnej wycieczki do Toskanii. Marzy mi się toskańska prowincja i nauka gotowania tradycyjnych toskańskich potraw.

Wszystkie zdjecia pochodza z archiwum autorki tekstu. Dziekuje za ich udostepnienie.

poniedziałek, 22 października 2012

Bella Toskania cz.II

Oto druga czesc opowiesci pani Katarzyny. Zapraszam!
Bella Toskania cz.II

Jak wiele kobiet, ja także wciąż jestem na diecie. Do czasu jadnak, bo gdy jestem w Toskanii, zapominam o mocnym postanowieniu prawie nicniejedzenia. Tam, natychmiast ruszam na spotkanie z kulinarną muzą. Nie żebym sama mierzyła się z garnkami, o nie. I choć od czasu, do czasu coś upichcę, to zdecydowanie wolę podążać za bajecznymi smakami toskańskich kucharzy, piekarzy i cukierników. Budzi się we mnie cheć łasuchowania i ciągłego podjadania. Zaczynam oczywiście od wszelkiego rodzaju makaronów, obficie okraszonych przeróżnymi dodatkami. Po nich przychodzi czas na pizzę, choć przyznam szczerze, że ani we Florencji, ani Sienie, ani w innych bardziej obleganych miejscach, nie udało mi się zjeść wyjątkowej. Wierzę, że jest to możliwe, tylko ja po prostu nie trafiłam w odpowiednie miejsce. Jest natomiast taki mały bar, nic specjalnego, nie zwraca na siebie większej uwagi, przy drodze niedaleko Certaldo. We drzwiach wejściowych wisiały, znane nam z epoki PRL-u kolorowe paski, na stołach ceratki i sztuczne kwiaty. Właściwie zatrzymaliśmy się tam żeby kupić wodę, ale zapach jaki wydobywał się z ogromnego pieca, umieszczonego wręcz na widoku w obszernej sali, zatrzymał nas na dłuższe posiedzenie. W rezultacie pochłonęliśmy dwie ogromne pizze, na genialnym cienkim cieście. Jedna obłożona suto prosciutto, druga to doskonała kompozycja serów i oliwek. Do tego bardzo uprzejmy właściciel, podał nam miskę z rucolą i flaszkę oliwy. Nie zapomnę tych smaków i zapachu. Naprawdę warto odwiedzić, nawet z pozoru niewyględny bar, może pozytywnie zaskoczyć.
Zdarza mi się, dla poprawy nastroju, upiec pizzę w domu. Efekt moich dokonań, o dziwo, bardzo mnie zadowala. Powoli staję się mistrzynią, a przynajmniej tak mówią ci co jej próbowali. 

 
Zwiedzanie jest cudowne, ale koniecznie połączone z przyjemnościami dla ciała. Gdzie indziej, niż w Toskanii, można zasmakować ich tak wiele? No właśnie. Od takiej strony również ją poznawałam. Poznawałam, bo z pewnością jeszcze nie poznałam. Wszystko jednak przede mną. Zamierzam bowiem odwiedzić Toskanie ponownie. Tymczasem pozostają mi własne kulinarne eksperymenty, których inspiracją są oczywiście włoskie potrawy. Minusem takiej kuchni jest to, że chce się jeść więcej i więcej.
A tak było w naszym domu w Pistoi. Zdarzało się, że wielką kuchnie zamieniałam w pobojowisko, gotowałam, przyrządzałam, a zapach nęcił wszystkie stworzenia. Pojawiała się znana już kotka, jej towarzysz, stary bezogoniasty kocur i mój mąż oczywiście, przebywający wszędzie, byle nie w kuchni. Rozbudzony apetyt kazał mu wtedy otworzyć kolejną butelkę wina i zaczęła się uczta. Na stół wjechał makaron papardelle z pomidorową fantazją, przyprawiony świeżą bazylią. Do sosu wpadło także wiele innych znaczących składników, bez których nie smakowałby tak wyśmienicie. Zasiedliśmy przy wielkim, bodajże przeznaczonym dla 12 osób stole i czuliśmy się jak u siebie w domu. 

 
Podano do stołu. Brzuszki choć zrobiły się duże, były bardzo zadowolone. Tę potrawę na życzenie męża, powtórzyłam tuż przed wyjazdem. 

Błogostan, pełen relaks. Mała przerwa w zwiedzaniu. To zdjęcie zostało zrobione podczas mojego pierwszego pobytu we Włoszech.

Póznym popołudniem, przechadzaliśmy się po olwnym gaju, który szczelnie otaczał nasz dom. Każde drzewo inne, każde wyjątkowe i skąpane w bladej zieleni. Z najwyższego tarasu gaju, roztaczał się bezkrezny widok na okolicę Pistoi. To wymarzone miejsce na odpoczynek. Niejednokrotnie pomyślałam, jak wspaniele byłoby mieć taki dom i zamieszkać w Toskanii.
Przyłapałam kiedyś właściciela tego pięknego gaju, jak kosił trawę wśród drzew Ponieważ oliwny gaj, posadzony jest na zboczu wzgórza, praca w nim nie jest prosta. Wszystko jest jednak dobrze zorganizowane i zaplanowane. Gaj podzielony został na wiele podłużnych tarasów. Kolejne tarasy, połączone są w taki sposób, że bez problemu można jeździć po nich traktorem, zachowując serpentymnowy kieunek. Moim marzeniem jest uczestniczyć w zbiorze oliwek. Ciekawa jestem czy wygląda to tak, jak pisała o tym Marlena de Blasi w „Tysiąc dni w Toskanii”. 

    Spacer po tarasach gaju oliwnego

Mój mąż ryzykował życiem, a przynajmniej zdrowiem, wdrapując się na gzyms by zrobić to zdjęcie 






I jeszcze nocne spojrzenie Pistoię. Zdjęcie zrobione z okna naszej sypialni
 



Najedzeni, zrelaksowani i szczęśliwi wyruszyliśmy do Florencji. Droga kręta, niby kilometrów niewiele, a my jechaliśmy i jechaliśmy. Zaciekawieni architekturą, widokami zatrzymywaliśmy się dość często, tak że na miejscu byliśmy dopiero o 10.00. Kolejna godzina to poszukiwanie parkingu. Zupełnie przypadkowo trafiliśmy na podziemny w pobliżu twierdzy św. Jana Chrzciciela. Szybkim marszem dotarliśmy do miejsca docelowego – pod Santa Maria del Fiore. Ta Katedra zachwyca mnie i oszałamia. Usiedliśmy w kafejce, po lewej stronie fasady i z tej niewielkiej odległości, nasycałam się jej widokiem. Nic więcej mi wtedy nie było trzeba. Wyśmienita kawa we florenckiej scenerii. 

Wspomniana kafejka, tuż przed fasadą katedry

Florencka katedra jest jedną z największych świątyń katolickich na świecie. Ma 150 metrów długości i trzeba mieć super sprzęt fotograficzny by objąć ja w całości. Wizytówką katedry jest jej fasada, wyłożona trójkolorowym marmurem – białym z Carrery, zielonym z Prato i bladoróżowym z Marremmy. Budowę rozpoczęto w XIII wieku. Najpierw budował Cambio, następnie Giotto i Pisano. Imponującą kopułę o szerokości 90 metrów, już w pełni renesansową, zaprojektował Brunelleschi. 



















Z każdej strony jest na co popatrzeć. Żeby wejść do środka, trzeba swoje odstać w bardzo długiej kolejce. Warto jednak zadać sobie ten trud i wdrapać się także po 463 schodach na kopułę i podziwiać zapierającą dech, panoramę Florencji. 

 
Przemierzanie uliczkami i zaglądanie w miejsca, o których nie wspominają przewodniki, jest moim ulubionym zajęciem. Kobiety tak mają przecież, że nawet jak czasu niewiele, a do zwiedzania całe mnóstwo, to i tak znajdą chwilę na urokliwe sklepiki, małe galeryjki, butki ze znaną na całym świecie biżuterią i stoiska z różnościami. 

Piazza della Signoria – galeria rzeźb pod gołym niebem. W tle kopia najsłynniejszego Dawida

Na schodach bazyliki św. Krzyża. Odpoczynek w drodze do Ponte Vecchio
 
Ponte Vecchio Most Stary, zwany powszechnie Mostem Złotników – najstarszy florencki most z 1345 r. Dziś ugina się pod ciężarem bogactwa. Znajdują się tam bowiem ekskluzywne sklepy jubilerskie. Nie sposób przejść, nie przyklejając nosa do szyb wystawowych. Trudno wyobrazić sobie, że początkowo do XVI w. były tam jatki rzeźników i warsztaty garbarskie. Książę Ferdynand kazał jednak „oczyścić” jedyną drogę wiodącą z Pałacu Starego do Pałacu Pitti. 


Spędziliśmy we Florencji cały dzień. Dzień pełen wrażeń i zachwytów ale wciąż mam odczucie niedosytu. Nie da się zobaczyć wszystkiego i choć nie był to mój pierwszy pobyt, wciąż tyle przede mną do obejrzenia. W sumie to dobrze, bo to kolejny pretekst by wyciągnąć męża na toskańskie wakacje. 


Wszystkie zdjecia pochodza z archiwum autorki tekstu. Serdecznie dziekuje za ich udostepnienie.

niedziela, 21 października 2012

Arezzo

-->
Dzisiaj dzieki Marcie z Fotomannia przeniesiemy sie do Arezzo. Serdeczenie zapraszam do lektury:

Będąc w Toskanii, staram się odwiedzić Arezzo. To miasteczko zawsze mi przypomina jak życie jest piękne. To tu właśnie był kręcony film La vita è bella, z Roberto Begninim w roli głównej.
W wielu miejscach można napotkać oznaki obecności filmowców w mieście kilka lat temu.


W jesienny dzień Arezzo jest raczej opustoszałe. Jest zupełnie inna atmosfera niż w zatłoczonej Florencji. Na Placu kilka osób. W wąskich uliczkach kompletne pustki. Można więc poczuć tą niesamowitą atomsferę włoskiego miasteczka. W Polsce o tej porze roku już jest chłodno i raczej ponuro, tu za to piękne ciepłe słońce, które niektórych nawet skłania do krótkiej drzemki na schodach.

 Plac w Arezzo

Mam tu swoją ulubioną uliczkę. Od lat nic na niej się nie zmienia, za każdym razem wracam i widzę tą samą scenerię. 

               Trattoria Arezzo

Człowiek wtedy myśli, że zatrzymał się w miejscu, że wcale nie minęło zbyt wiele czasu od ostatniego razu i że w związku z tym w papierach lat nie przybyło. To świetny sposób więc na zachowanie młodości.
Za każdym razem jednak jak jestem w Arezzo to zaglądam w nowe uliczki i zawsze coś znajduję co powoduje, że nie mogę odejść z tego miejsca. W tym roku trafiłam na taki właśnie zakątek. Idę sobie, idę, a tu schodki. Oczywiście nikt tam nie zagląda, ale ja nie byłabym sobą gdzybym nie sprawdziła co za tymi schodkami się kryje. Wchodzę a tu maleńkie podwórko, tak urocze, że poprostu stoję i patrzę. Ktoś tam sobie mieszka i pewnie nie bardzo zdaje sprawę z tego, że miejsce jest zachwycające. 

                 PODWÓRKO

W Arezzo jest również sporo antykwariatów oraz sklepików ze starociami. Stare meble wystawione na ulicę dodają niezwykłego uroku. 
 
Meble

Na głównym placu pod arkadami natomiast znajdują się małe restauracyjki. Gości nie jest zbyt dużo, bo jest juz dawno po sezonie. Tylko jacyś zbłąkani turyści, głównie jednak Włosi z innych rejonów. Można nawet zobaczyć jak robi się makaron. 
 

Urok miastu i małym uliczkom nadaje motoryzacja! Wszędzie stoją stare vespy (ja na wszystkie motorki już mówię vespa, nie wgłębiając się w szczegóły) oraz stare autka. 
 

Jest też uroczy sklepik z toskańskimi pysznoścaimi.

Sklepik

Obowiązkowo trzeba też wejść z placu schodami na górę, gdzie znajduje się park, a zniego roztacza się piękny toskański widok.


A póżniej już wróćić spokojnym krokiem pięknymi uliczkami i powiedzieć sobie do następnego razu Arezzo.
LA VITA È BELLA!

Uliczki w Arezzo

Wszystkie zdjecia pochodza z archwium autorki tekstu. Bardzo dziekuje za ich udostepnie.